Udział w wyborach uznaje się za jeden z fundamentów demokracji, a powszechne i świadome głosowanie – za wyraz dojrzałości obywatelskiej społeczeństwa. W praktyce aktywność wyborców bywa bardzo zróżnicowana i zależy od wielu czynników społecznych oraz ekonomicznych, takich jak wiek, wykształcenie czy poziom zamożności.
W Polsce szczególne znaczenie ma też kontekst historyczno-kulturowy. Po 1989 roku badacze zauważają bowiem wyjątkową trwałość przestrzennych wzorców zachowań wyborczych – innymi słowy, wciąż „widać zabory”.
Choć od upadku dawnych granic minęło ponad sto lat, nie do końca wiadomo, w jaki sposób te historyczne podziały wpływają na frekwencję i odsetek głosów nieważnych. Zbadania tego zjawiska podjęła się dr Magdalena Skorupska z Katedry Geografii Politycznej i Historycznej Wydziału Geografii i Studiów Regionalnych UW, która przeanalizowała, dlaczego przestrzenne wzorce głosowania pozostają w Polsce tak stabilne.
Geograf jak detektyw
Praca geografa wyborczego zaczyna się od przekształcenia danych w mapy. Dopiero wizualizacja przestrzenna pozwala zobaczyć, jak naprawdę wygląda zróżnicowanie zachowań wyborczych i jakie czynniki – historyczne, kulturowe czy społeczno-ekonomiczne – mają na nie wpływ.
– Praca geografa wyborczego jest trochę jak praca detektywa. Same liczby w zasadzie niewiele nam mówią, jeżeli chodzi o zróżnicowanie w przestrzeni. Dopiero gdy nałożymy je na mapę, widzimy pewne wzorce – opowiada dr Skorupska.
Badaczka przeprowadziła analizy na poziomie gmin. Łącznie przebadano blisko 2500 jednostek samorządowych w całym kraju. Obejmowały one różne typy wyborów ogólnokrajowych – na Prezydenta RP, do Sejmu i do Parlamentu Europejskiego – z lat 2004–2019.
Aby uzyskać pełny obraz, dr Skorupska zastosowała ujęcie systemowe. Połączyła analizę kartogramów i klasyfikacji przestrzennych ze statystyką. Uwzględniła ponad dwadzieścia wskaźników opisujących sytuację społeczno-ekonomiczną i kulturową gmin: poziom bezrobocia, saldo migracji wewnętrznych, gęstość zaludnienia czy częstotliwość uczestnictwa w niedzielnej mszy.
Takie podejście, zwane kontekstowym, zakłada, że zachowanie wyborcy wynika nie tylko z indywidualnych decyzji, ale też z warunków społecznych i historycznych regionu.
– Badaniem wyborów zajmuje się wiele różnych dyscyplin, m.in. psychologia i socjologia. Natomiast geografów moim zdaniem wyróżnia to, że my skupiamy się na kontekście. To znaczy, dlaczego w tym miejscu ludzie głosują odmiennie albo częściej lub rzadziej chodzą na wybory, a w innym miejscu wygląda to zupełnie inaczej – wyjaśnia dr Skorupska.
Kontekst, o którym mówi badaczka, może mieć różną skalę.
– Może być kontekst indywidualny, czyli to, jak się czujemy, czy jesteśmy zdrowi, czy w ogóle interesują nas wybory. Może być kontekst lokalny – bo na przykład do gminy, w której mieszkamy, przyjechał polityk i tym sposobem zaktywizował mieszkańców. Istnieje też kontekst regionalny, związany z historią, na przykład z tym, do którego zaboru należał dany obszar, to mocno determinuje zachowania. Ale może być również kontekst międzynarodowy, taki jak pandemia COVID-19 czy inwazja Rosji na Ukrainę. To są wydarzenia, które z pewnością wpłynęły na zachowania wyborcze wielu osób – dodaje dr Skorupska.
Co wynika z kontekstu?
Analiza map i klasyfikacji potwierdziła trwałość różnic w zachowaniach wyborczych. Najwyższą frekwencję odnotowano w regionach dawnej Galicji, na Górnym Śląsku i na Kaszubach, a także w dużych miastach oraz na ich przedmieściach. Co się zmieniło? Do obszarów z wysoką frekwencją dołączył pas Łódź-Warszawa-Białystok.
Wzorce przestrzenne dla głosów nieważnych wyglądają inaczej niż dla frekwencji. Najwięcej nieważnych głosów odnotowuje się w północno-zachodniej Polsce, w tym na ziemiach Zachodnich i Północnych oraz w części dawnego zaboru pruskiego. Najmniej takich głosów oddaje się w miastach oraz w Galicji, gdzie tradycje uczestnictwa w wyborach są szczególnie trwałe.

Idziemy do urn, zmienia się władza
Co ciekawe, w analizach dr Skorupskiej można dostrzec zjawisko, które wcześniej opisywał prof. Tomasz Zarycki z Uniwersytetu Warszawskiego. Zwracał on uwagę, że frekwencja wyborcza często rośnie w regionach tradycyjnie wspierających ugrupowanie cieszące się w danym momencie największym poparciem w kraju. W efekcie powoduje to zmianę partii rządzącej.
W praktyce oznacza to, że mobilizacja wyborców jest silniejsza tam, gdzie mieszkają obywatele niezadowoleni z aktualnej władzy. W wyborach w 2007 roku, wygranych przez Platformę Obywatelską, frekwencja wzrosła w miastach oraz na terenach północno-zachodniej Polski. Natomiast w 2015 roku, po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości, wyższy udział w głosowaniu zanotowano w regionach dawnego zaboru rosyjskiego i austriackiego – tam, gdzie partia ta miała największe poparcie.
Te tendencje najłatwiej zauważyć w momentach politycznych przetasowań, kiedy różne części kraju reagują na nową sytuację w odmienny sposób. Bardzo wyraźny przejaw tego zjawiska mogliśmy obserwować także w ostatnich wyborach parlamentarnych w 2023 roku, kiedy to aktywizacja regionów będących bastionami partii lewicowych i liberalnych skutkowała zmianą władzy w kraju.

Kto idzie do urn, a kto zostaje w domu
Na to, jak wielu wyborców idzie głosować, wpływa wiele uwarunkowań.
– Jeżeli widzimy na mapie plamy wysokiej albo niskiej frekwencji, zaczynamy szukać, co mogło ją spowodować. Czy mieszka tam mniejszość narodowa, etniczna lub religijna? Czy mamy ludność przesiedloną? Czy może jest jakieś sanatorium? Albo może to region, który podlega silnej depopulacji, co też zyskuje odzwierciedlenie w zachowaniach wyborczych – wyjaśnia dr Skorupska.
Często gminy o bardzo wysokiej frekwencji okazują się uzdrowiskami lub miejscowościami turystycznymi, a więc miejscami, gdzie zachowania wyborcze są „zaburzone” przez wielu przyjezdnych. W tym kontekście warto też wspomnieć o popularnej ostatnio turystyce wyborczej, która z kolei jest widoczna w gminach położonych w okręgach graniczących z dużymi miastami, jak np. w Sulejówku.
Jednym z kluczowych czynników jest też gęstość zaludnienia – a w zasadzie liczba osób uprawnionych do głosowania przypadająca na kilometr kwadratowy. Im więcej wyborców, tym większa szansa, że pójdą do urn. Jednak wyjaśnienie tego jest silnie uzależnione od kontekstu miejsca.
Na wsi działa prosta zasada: skoro idą sąsiedzi, idziemy i my.
– W małych społecznościach ludzie chodzą na wybory i oddają głosy ważne, bo jeśli nie wiedzą, na kogo zagłosować, wybierają tak jak rodzice czy przyjaciele – dodaje badaczka.
W metropoliach sytuacja wygląda inaczej. Gęstość zaludnienia ma tam mniejsze znaczenie, bo sieci społeczne są słabsze. O udziale w wyborach decyduje raczej poziom wykształcenia, świadomość obywatelska i łatwy dostęp do informacji.
Analiza pokazuje też, że tam, gdzie poparcie dla partii jest mocno rozdrobnione, frekwencja spada. Wielość opcji politycznych popularnych wśród wyborców z najbliższego otoczenia utrudnia decyzję, a to zniechęca część wyborców do głosowania.

Plaga nieważnych głosów
Najbardziej intrygującym odkryciem okazało się dla dr. Skorupskiej wyjaśnienie przyczyny wyjątkowo dużej liczby głosów nieważnych (sięgających rekordowych 16,2% w gminie Rogowo) w okręgu bydgoskim podczas wyborów do Sejmu w 2005 roku.
– Zajęło mi to kilka lat. W końcu udało mi się skontaktować z Krajowym Biurem Wyborczym, w którym nie pamiętano już wyborów z 2005 r. Jedna z pracownic, pani Iwona Kitowska, odnalazła numery akt z wzorami kart wyborczych. Dotarłam do archiwum w Bydgoszczy, udało mi się uzyskać karty. Okazało się, że w tamtych wyborach karty miały formę książeczki. To od razu zwiększało ryzyko błędów, ale okazało się, że dodatkowo na jednej stronie umieszczono dwie listy wyborcze – wspomina badaczka.
Choć przepisy pozwalały postawić tylko jeden krzyżyk, układ książeczki prowadził do pomyłek. Wiele osób zaznaczało symbole na dwóch listach, co skutkowało unieważnieniem głosu.
Podobny efekt zaobserwowano później w innych głosowaniach. Badania, m.in. Fundacji Batorego, pokazały, że samo wprowadzenie książeczek – pierwotnie zaprojektowanych z myślą o ułatwieniu głosowania osobom niewidomym – przyczyniło się do wzrostu liczby głosów nieważnych w 2011 roku i w kolejnych wyborach – samorządowych.
Polskie prawodawstwo zmieniło z tego powodu wygląd kart wyborczych na tzw. płachtę, a dodatkowo zliberalizowano definicję głosu ważnego. Nie rozwiązało to jednak problemu całkowicie – błędy wciąż się zdarzają.
#WidaćZabory ma się dobrze
Analizy przeprowadzone przez dr. Magdalenę Skorupską pokazują, że przestrzenne wzorce frekwencji i liczby głosów nieważnych w Polsce pozostają zaskakująco trwałe. Choć od upadku dawnych granic minęło ponad sto lat, podziały historyczne wciąż odbijają się w zachowaniach wyborczych. Decydują o tym nie same granice, lecz uwarunkowania, które wytworzyły się w ich obrębie – religijność, struktura społeczna, stopień urbanizacji i lokalne więzi.
Badaczka porównuje te zależności do geografii fizycznej: pewne struktury są tak głęboko wpisane w krajobraz społeczny, że zmieniają się powoli, niczym układ rzek czy rzeźba terenu.
Granice dawnych zaborów nadal więc widać – w statystykach wyborczych, na politycznej mapie kraju.
Więcej o tym, jak historia wpływa na współczesne decyzje przy urnach, można przeczytać w książce dr Skorupskiej Widać zabory? Geografia frekwencji i nieważnych głosów w Polsce w wyborach ogólnokrajowych w latach 2004–2019, wydanej nakładem Wydawnictw Uniwersytetu Warszawskiego.

