Do Polski dotarły najpierw jego zdjęcia, w końcu – on sam. Właściciel zezwolił wówczas jedynie na obserwacje mikroskopowe, zatem cały ciężar ekspertyzy spoczywał na drobiazgowych oględzinach prowadzonych przez trójkę ekspertów. Jedna badaczka oceniała strukturę i kolorystykę papieru, druga – wygląd atramentu i jego zachowanie względem podłoża, trzeci specjalista skupił się na zapisie nutowym. W pewnym momencie wszyscy byli zgodni: autentyk. – To jest skarb – ogłosiła później na konferencji prasowej ówczesna minister kultury Hanna Wróblewska. Choć brzmi to jak scena z filmu, wydarzyło się naprawdę pod koniec 2024 r. – w Narodowym Instytucie Fryderyka Chopina w Warszawie. Bohaterem ekspertyzy był rękopis Ballady f-moll op. 52 Fryderyka Chopina.
Długa droga do Polski
– Dostaliśmy informację, że rękopis zostanie nam udostępniony na kilka godzin, podczas których powinniśmy wyrobić sobie zdanie na temat oceny autentyczności tego obiektu. Ja badałam atrament, doświadczona konserwatorka – pani Agata Lipińska z Biblioteki Narodowej oceniła papier, a prof. John Rink, jeden z największych autorytetów w zakresie twórczości Fryderyka Chopina z Uniwersytetu Cambridge, analizował zapis muzyczny. Badaniom przyglądali się przedstawiciel właściciela, prawnik, konserwator i opiekun zbiorów oraz dyrektor Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, dr Artur Szklener – opowiada dr hab. Barbara Wagner, prof. ucz. z Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.
Znane są tylko dwa rękopisy tej Ballady. Ten, który na początku 2025 r. trafił do zbiorów NIFC, przebył długą drogę. Po śmierci kompozytora w 1849 r. siostra Chopina przekazała go przyjacielowi artysty, Josephowi Dessauerowi – również pianiście i kompozytorowi. W 1933 r. rękopis odnalazł w lucerneńskim antykwariacie amerykański kolekcjoner Rudolf F. Kallira. Kilkanaście lat później wykonano kilka czarno-białych fotografii – jedyny dowód jego istnienia. Przez dekady dokumentu nie oglądali ani badacze, ani konserwatorzy, co – zdaniem prof. Wagner – wyszło mu na dobre.

– Konserwatorzy, chcąc ratować zabytki, mieli multum pomysłów, które czas zweryfikował. W latach 60. i 70. zachłysnęliśmy się chemią, wydawało się wówczas, że znajomość zachodzenia reakcji chemicznych pozwoli na sterowanie zmianami wywoływanymi przez nie w papierze – np. chcąc poprawić estetykę niektórych rękopisów używano tzw. związków wybielających, wśród których dużą popularnością cieszył się zabieg z zastosowaniem rozpuszczalnej w wodzie chloraminy T. Procedura obejmowała kąpiele w kolejnych roztworach, wielogodzinne płukanie i neutralizację pozostałości chloraminy z zastosowaniem tiosiarczanu sodu, a potem ponowne płukanie. Najczęściej w celu rozjaśnienia starego papieru, który w wyniku naturalnych procesów starzeniowych stawał się żółty. Jeśli związki zastosowane podczas takich zabiegów nie zostały zneutralizowane i usunięte z papieru, to zachodzące reakcje chemiczne były dla obiektu w dłuższej perspektywie szkodzące – tłumaczy specjalistka.
– Obecnie konserwatorzy w wielu sytuacjach ograniczają mokre zabiegi, coraz większą popularność zyskuje purystyczne podejście do konserwacji i bardzo ostrożne podejmowanie decyzji o jakichkolwiek ingerencjach w materię zabytku. Mamy teraz pełną świadomość tego, że w każdej chwili może się pojawić lepsze rozwiązanie techniczne, zatem pozostawiamy otwartą możliwość dla takich lepszych działań w przyszłości. Zmieniły się też kryteria oceny estetyki konserwowanych rękopisów i dzisiaj czysta, bielutka kartka nie stanowi wyznacznika skutecznych działań – dodaje badaczka.
Dlatego, pamiętając o zgromadzonych na przestrzeni wielu lat doświadczeniach, wszyscy eksperci zgodzili się co do tego, że badany rękopis szczęśliwie ominęły te wcześniejsze metody konserwacji – przez lata spoczywał bowiem bezpieczny w sejfie i dopiero decyzja o sprzedaży sprawiła, że trafił w ręce badaczy.

Poszukiwacze skarbów
Część rękopisu była dokładnie zamazana, ale pod skreśleniami można było dostrzec pierwotny zapis. Wynikało z niego, że Chopin wstępnie skomponowany utwór przepisał w nowym metrum – czyli w zmienionym podziale rytmicznym, określającym liczbę i akcentowanie taktów w utworze.
– Muzykolodzy oglądający rękopis zobaczyli więc dwie melodie i byli tym zachwyceni – wspomina prof. Wagner.
Był to zapis nie tylko utworu, lecz także procesu twórczego kompozytora. Na konferencji prasowej z okazji zakupu dokumentu odegrano obie wersje Ballady.
Dla muzykologów zarówno treść utworu, jak i sposób kompozycji stanowiły potwierdzenie jego autentyczności. A jak wyglądała ekspertyza wykonana przez chemiczkę?
– Obiektem był rękopis muzyczny na dobrze zachowanym kremowym podłożu papierowym pokrytym zapisem nutowym i pięcioliniami wykonanymi atramentem o dwóch odcieniach koloru brązowego. Papier jest dobrze zaklejony, dzięki czemu zapis wykonany atramentem nie wykazuje cech migracji w strukturze podłoża i pozostaje wyraźny. Rękopis jest tak cenny, że ówczesny właściciel dokumentu podczas ekspertyzy zgodził się jedynie na obserwacje makroskopowe i mikroskopowe. Przywiozłam więc przenośny mikroskop cyfrowy wyposażony w lampy emitujące promieniowanie w zakresie różnych długości fal oraz podświetlany stół – relacjonuje prof. Wagner.
– Obserwacje mikroskopowe atramentu przeprowadziłam, wykonując dokumentację fotograficzną w trzech zakresach promieniowania elektromagnetycznego: w świetle widzialnym (VIS), w zakresie ultrafioletu (UV) oraz w zakresie podczerwieni (IR). Dzięki temu udało się potwierdzić, że rękopis został faktycznie zapisany dwoma atramentami, które inaczej zachowują się w różnych zakresach promieniowania elektromagnetycznego. Pięciolinie wykonano atramentem roślinnym z niewielkim dodatkiem soli nieorganicznych, a zapis nutowy – najczęściej stosowanym w Europie atramentem żelazowo-galusowym – tłumaczy badaczka.

Atramenty żelazowo-galusowe (ogólniej: atramenty metalo-garbnikowe) były stosowane do pisania na podłożu papierowym aż do drugiej dekady XX w. Skład tych atramentów często bywał przypadkowy, jednak zawsze ich podstawowymi składnikami były wodne roztwory soli żelaza i ekstraktu galasówek. Galasówki to narośla na liściach, gałązkach lub owocach różnego rodzaju dębów. Powstają po złożeniu jaj przez osę galasową (Cynips gallea tinctoria) i stanowią dla jej larw kryjówkę, którą opuszczają po osiągnięciu dorosłej postaci. Galasówki zawierają do 40% garbników, dlatego bogaty w garbniki wyciąg, uzyskiwany przez ogrzewanie galasówek z wodą, używany był dawniej do produkcji atramentów. Czasami stosowano wyciągi wodne kory lub innych części lokalnie rosnących roślin.
– Wymieszanie ekstraktów z solami metali przejściowych (najczęściej żelaza, ale stosunkowo często także miedzi) prowadziło do powstawania zawiesiny czarnych cząstek w roztworze – atramentu. Lepkość roztworu regulowano dodając spoiwo, którym najczęściej była guma arabska. Różnorodność dodatków i proporcji między wszystkimi składnikami sprawiała, że stosowane atramenty żelazowo-galasowe mogły się zdecydowanie różnić między sobą kolorem i wpływem na trwałość podłoża – opisuje prof. Wagner.
Obserwacje makroskopowe wskazywały na obecność atramentu żelazowo-galusowego w rękopisie, co byłoby zgodne z przyjętym czasem powstania rękopisu.

Atramenty wymagające nadzoru
– Te atramenty były najbardziej powszechnie wykorzystywanymi atramentami w historii Europy, jednak ich skład chemiczny mógł być bardzo zróżnicowany. Nie wszystkie historyczne atramenty były prawidłowo zbilansowane pod względem stechiometrycznym (stosunków ilościowych między związkami – przyp. red.) i wydaje się, że pod tym względem atrament rękopisu Chopina jest typowym reprezentantem atramentów, które nie pozostają obojętne dla podłoża rękopisu, co jest widoczne na zdjęciach. Widać na nich wyraźne zbrązowienie papieru w miejscach pokrytych atramentem i przebijanie tych kolorystycznych zmian na drugą stronę zapisu nutowego oraz w miejscach gęstego zakreślenia obszaru poprawek/plam zakrywających pierwotny zapis nutowy. Podobne zmiany powstające pod wpływem wieloletniego oddziaływania atramentu na podłoże papierowe można obserwować w całym rękopisie – tłumaczy badaczka.
Atramenty nieprawidłowo zbilansowane pod względem chemicznym mogą prowadzić do niszczenia dokumentów w wyniku procesów nazwanych „korozją atramentową”. W długiej perspektywie może to skutkować nawet całkowitą destrukcją papieru w miejscach zapisanych takimi atramentami. Dlatego stworzono 4-stopniową skalę konserwatorskiej oceny zagrożenia dokumentów.
– Obserwacje makroskopowe atramentu przeprowadzono w świetle widzialnym (białe światło). Ocena zmian wywołanych w papierze pod wpływem atramentów wskazuje na stopień II zagrożenia rękopisu „korozją atramentową”. Dodatkowo na kartach rękopisu stwierdzono przypadkowe plamy o różowo/jasnowiśniowym zabarwieniu, które przypomina kolor barwnika anilinowego stosowanego jako tusz do pieczątek – prof. Wagner opisuje stan rękopisu.
II stopień zagrożenia korozją atramentową sygnalizuje początek osłabienia struktury papieru, widoczne są przebarwienia wokół linii atramentu, zwykle o żółto-brązowym odcieniu (co dowodzi, że podłoże zaczyna tracić wytrzymałość w miejscach pokrycia atramentem). To oznacza konieczność objęcia rękopisu stałym monitorowaniem konserwatorskim.

Co dwa Chopiny to nie jeden
Dla prof. Wagner było to drugie w karierze spotkanie z autentycznym rękopisem Chopina, choć dotyczącym innego utworu. Kilka lat wcześniej badała zapis Impromptu op. 29 z Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina i wówczas zastosowana została spektrometria fluorescencji rentgenowskiej (XRF).
– To nieinwazyjna technika, która polega na rejestrowaniu informacji o składzie pierwiastkowym podczas kontaktu spektrometru z powierzchnią badanego obiektu. Obrazowo można powiedzieć, że przykłada się sondę do karty i analizuje sygnały wysyłane przez pierwiastki obecne w tym miejscu. Dzięki temu można porównywać składy różnych fragmentów i wiemy, czy są podobne, czy nie. Konserwatorzy bardzo lubią takie nieinwazyjne techniki, gdyż są one bezpieczne dla badanych zabytków – mówi prof. Wagner.

Jak przyznaje badaczka, XRF ma jednak ograniczenia: jest mało czuły na pierwiastki lekkie, np. glin (słabo wykrywa) czy sód (wcale go nie widzi). W efekcie część charakterystycznych informacji zanika. Podobnie jak w przypadku Ballady, badanie Impromptu pozwoliło wyodrębnić różne atramenty użyte przez Chopina, edytora, który naniósł notatki, oraz atrament pięciolinii. Udało się także potwierdzić, że podczas zabiegów konserwatorskich w latach 60. konserwator wzmocnił brązową farbą akwarelową zapis na pierwszej stronie. Badania wykazały w całym rękopisie obecność baru, która okazała się skutkiem aplikacji wodorotlenku baru w metanolu podczas kolejnej konserwacji w latach 90. – wówczas standardowego zabiegu podnoszącego pH papieru. Krótko mówiąc, dokument nie miał przed badaczami żadnych tajemnic.

Biblioteka papierków
Drugim narzędziem, po które sięgnęła prof. Wagner przy badaniu Impromptu Chopina, były papierki wskaźnikowe. To stosowana przez konserwatorów od 2005 roku bibuła nasączona związkiem kompleksującym, który w kontakcie z żelazem na drugim stopniu utlenienia zmienia kolor. Taka reakcja oznacza dla konserwatorów wizualną diagnozę potwierdzającą obecność potencjalnie agresywnego atramentu żelazowo-galusowego, odpowiedzialnego za powstawanie wżerów i niszczenie papieru.
– Okazało się, że papierki przenoszą niemal cały profil pierwiastkowy atramentu, choć nie każdy pierwiastek wpływa na ich kolor. Nie wiem dlaczego nikt tego wcześniej nie sprawdził. My te badania połączyliśmy z badaniami XRF – pobieramy papierki z tego samego badanego miejsca, a potem analizujemy je w laboratorium i możemy porównać obie informacje – opowiada prof. Wagner.
Tak papierki wskaźnikowe stały się podstawą większego projektu badawczego. Od 2014 r. prof. Wagner, wspólnie z Archiwum Głównym Akt Dawnych, systematycznie stosuje je do analizy składu atramentów w starych rękopisach. Dzięki nim można porównywać receptury stosowane w różnych okresach i miejscach, a w efekcie ustalać pochodzenie dokumentów, oceniać ich stan zachowania i przewidywać tempo degradacji. To narzędzie, które pozwala odczytywać historię nie tylko z zapisanych słów, ale i z samej materii, z której powstały.
