Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego postanowili sprawdzić, jak takie codzienne decyzje transportowe wpływają na jakość powietrza, którym oddychamy. W tym celu przyjrzeli się trzem publicznym szkołom w Warszawie pod kątem ich lokalizacji, jakości powietrza w otoczeniu oraz transportowych wyborów rodziców. Dzięki temu powstał unikalny, otwarty zbiór danych, który łączy informacje z czujników powietrza, obserwacje terenowe, dzienniki podróży i ankiety społeczne.
Właśnie na ten temat badania prowadził międzynarodowy zespół naukowców w ramach projektu Co-Designing Inclusive Mobility (CoMobility), z silną reprezentacją badaczek i badaczy Uniwersytetu Warszawskiego: dr hab. Anny Nicińskiej, dr Ewy Zawojskiej, dr. Grzegorza Kuli, dr Joanny Rachubik, dr Katarzyny Zagórskiej i Satii Rożynek z Wydziału Nauk Ekonomicznych oraz Arkadiusza Drabickiego i Pawła Gory z Wydziału Socjologii.
Wyniki badań nie pozostawiają złudzeń
Zespół badawczy w ramach projektu CoMobility przyjrzał się trzem szkołom podstawowym w Warszawie. Sprawdzono, jak wybory rodziców wpływają na jakość powietrza w pobliżu placówek. Analizowano dane z czujników powietrza i hałasu, obserwacje ruchu, dzienniki podróży i ankiety.
Efekt? Aż 8–16% średniorocznego stężenia dwutlenku azotu (NO₂) wokół szkoły pochodzi od samochodów przywożących dzieci. Nie z tirów, nie z fabryk, nie z komunikacji miejskiej. Z samochodów osobowych, parkujących i manewrujących w godzinach porannych.
Szczególnie niebezpieczne okazują się postoje z włączonym silnikiem – gdy kierowcy czekają „tylko chwilę” – oraz poranne korki w zatłoczonych uliczkach wokół szkół. Choć czasem reorganizacja ruchu poprawia sytuację lokalnie, często po prostu przenosi problem w inne miejsce. To nie korek jest problemem – to nawyk.
Codzienna wygoda kontra wspólne zdrowie
Z badania wynika jasno, że kluczowe znaczenie mają nasze codzienne decyzje. I choć wybór samochodu wydaje się „naturalny” – bo szybciej, bo bezpieczniej – jego konsekwencje są długofalowe i mniej oczywiste. Dzieci oddychające zanieczyszczonym powietrzem częściej chorują, mają gorsze wyniki w testach poznawczych, trudniej im się koncentrować.
Tymczasem już tak niewielka zmiana, jak kilka dni w tygodniu bez samochodu, może realnie poprawić jakość powietrza w okolicy szkoły. Bo to nie infrastruktura decyduje o wszystkim – najsilniejszym czynnikiem są nasze przekonania i przyzwyczajenia.
– W naszym badaniu okazało się, że dla decyzji transportowych warszawiaków postawy są ważniejsze niż realny dostęp do ścieżki rowerowej czy przystanku – zauważa prof. Anna Nicińska, współautorka badania.
Dzieci chcą inaczej
Badacze z Uniwersytetu Warszawskiego zapytali samych uczniów o to, jak najchętniej docieraliby do szkoły. Odpowiedzi były jednoznaczne: dzieci zdecydowanie częściej wskazywały na aktywne środki transportu – spacer, rower, hulajnogę – jako te, które lubią najbardziej. I to nie tylko ze względu na ruch czy świeże powietrze. Dla wielu dzieci to po prostu radość – z bycia w drodze, z niezależności, z chwil spędzonych z kolegami przed lekcjami. To także okazja, by choć przez chwilę być poza zasięgiem dorosłego nadzoru – porozmawiać, pośmiać się, poobserwować świat.
Aktywny dojazd staje się dla dziecka nie tylko środkiem przemieszczania się, ale ważnym rytuałem – momentem przejścia między domem a szkołą, w którym buduje się sprawczość, pewność siebie i poczucie wpływu. To coś więcej niż logistyka. To doświadczenie, którego nie da się zastąpić podwózką.
Warto więc zadać sobie pytanie: czy naprawdę robimy dzieciom przysługę, gdy za każdym razem wsiadają z nami do auta? A może – nie zauważając tego – odbieramy im to, co same cenią najbardziej: ruch, samodzielność i codzienną porcję wolności?
A co z pogodą?
Pogoda faktycznie wpływa na nasze wybory – ale nie zawsze tak, jak nam się wydaje. Dane pokazują, że nie tyle mróz, ile deszcz zniechęca do aktywnego transportu. Czasem zimny, ale słoneczny poranek sprzyja spacerom bardziej niż pochmurne +10°C. Ale znowu – największą rolę gra nie termometr, ale nasze nastawienie. Jeśli nie wierzymy, że da się dojść, dojechać rowerem czy złapać autobus – nawet idealna pogoda tego nie zmieni.
Nie wszyscy mają wybór – czyli transportowe wykluczenie
Zespół badawczy zauważył też, że nie każde dziecko ma realny dostęp do bezpiecznego i wygodnego transportu publicznego. W dzielnicach peryferyjnych autobusy kursują rzadziej, dojście do przystanku bywa długie, a infrastruktura nie zachęca do spacerów. W takich miejscach życie bez samochodu wydaje się niemożliwe – i rzeczywiście, to często jedyne racjonalne rozwiązanie.
– Dzięki zebranym danym możemy lepiej zrozumieć, które rejony miasta są transportowo wykluczone – i gdzie warto poprawić dostępność komunikacji miejskiej – mówi prof. Nicińska.
Co możemy zrobić już dziś?
Dane z projektu CoMobility nie kończą się na analizach – przekładają się na konkretne działania, które możemy wprowadzić od razu. Warto unikać przywożenia dzieci samochodem, jeśli mają możliwość dotarcia do szkoły inaczej: pieszo, na rowerze czy hulajnodze. Jeśli już korzystamy z auta, pamiętajmy o wyłączaniu silnika podczas postoju – nawet „na chwilę”. Możemy też zgłaszać problemy infrastrukturalne, takie jak brak bezpiecznego przejścia, słaba widoczność czy brak stojaków rowerowych. I wreszcie – zachęcajmy dzieci do aktywnego transportu, pokazując im, że to codzienna, wspólna przygoda. Każda taka decyzja, podejmowana każdego dnia, wpływa na jakość powietrza, zdrowie mieszkańców, rozwój dziecka – i na klimat.
– Nawet jeśli sami nie jeździmy rowerem, autobusem czy samochodem, mamy na ten temat pewne wyobrażenia – o ich bezpieczeństwie, jakości czy wygodzie. Co ciekawe, w naszym badaniu okazało się, że dla wyborów transportowych Warszawiaków postawy są nawet ważniejsze niż czas dojazdu, choć oczywiście infrastruktura i postawy są ze sobą ściśle związane. – podsumowuje prof. Nicińska.