Na warszawskim cmentarzu żydowskim przy ul. Okopowej spoczywa Marek Edelman – ostatni przywódca powstania w getcie warszawskim, ale też wybitny lekarz i działacz społeczny. Niedaleko jego grobu znajdziemy nagrobek (macewę) Ludwika Zamenhofa, twórcy esperanto, oraz miejsce pochówku Pawła Śpiewaka – socjologa, eseisty, wieloletniego dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego. Są tu także artyści, filantropi, naukowcy, przedsiębiorcy. Cmentarz, założony jeszcze w czasach Księstwa Warszawskiego, to nie tylko jedno z największych tego typu miejsc w Europie. To palimpsest – zapisane warstwami dzieje społeczności, która przez dekady była integralną częścią miasta. I choć dziś wielu z tych ludzi zna się tylko z podręczników, to właśnie tu – między alejkami, drzewami i małymi budynkami – ohelami – ich historie wracają do życia.

Czym był – czym jest – czym będzie?
Cmentarz żydowski przy ul. Okopowej powstał w 1806 r., choć niektóre źródła podają, że budowę rozpoczęto jeszcze wcześniej – w 1799. Od tamtej pory nekropola nieustannie się rozrastała. Dziś zajmuje ponad 33 hektary, co czyni ją drugą co do wielkości w Polsce – zaraz po łódzkim cmentarzu żydowskim.
Przez lata mówiło się o potrzebie gruntownych badań tego miejsca. Jednak prawdziwe prace archeologiczne ruszyły dopiero niedawno – w 2020 r. Wymagały wyjątkowej ostrożności. Żydowskie prawo religijne jasno zabrania naruszania szczątków zmarłych, dlatego każdy etap był konsultowany z Komisją Rabiniczną ds. Cmentarzy Żydowskich w Polsce. Prace prowadzone są pod nadzorem jej przedstawiciela – Aleksandra Schwarza – i kierownictwem dr Szymona Lenarczyka z Firmy Wykop na Poziomie, absolwenta Wydziału Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego, w którym pracuje Marcin Wagner, współpracownik i opiekun terenowych praktyk studentów z UW na tym cmentarzu.
– Poproszono nas przede wszystkim o zbadanie przestrzeni z kulminacyjnego momentu funkcjonowania cmentarza, czyli przełomu XIX i XX w., aby sprawdzić, co tak naprawdę się zachowało na tym terenie. Poza tym na cmentarzu żydowskim mamy stary drzewostan, przede wszystkim posadzone po wojnie wszelkiego rodzaju drzewa akacjowe, których czas egzystencji niestety dobiega końca. Drzewa, niszczejąc, przewracają np. fragmenty historycznych, bardzo wysokiej klasy macew. W uniknięciu tego zniszczenia nasze prace archeologiczne też trochę pomagają – mówi Marcin Wagner z Wydziału Archeologii UW.
Pierwsze prace objęły najstarszą część cmentarza – kwaterę numer 1. Celem było odtworzenie historycznej siatki alejek. Z czasem badania rozszerzyły się także na inne części, m.in. kwaterę nr 9, gdzie znajdowały się masowe groby ofiar drugiej wojny światowej (dziś jest tu miejsce upamiętnienia). A dzięki pracy archeologów zespół mógł także przyjrzeć się zmianom w formach pochówku na przestrzeni ponad dwóch stuleci.

Okazuje się, że nagrobki mówią nie tylko o śmierci. Są także zapisem przemian kulturowych i artystycznych. Na cmentarzu spotkamy zarówno tradycyjne macewy i ohele (to małe budynki wznoszone nad grobami ważnych osób w tradycji żydowskiej), jak i zupełnie nowe formy.
– Pojawiają się np. urny, co w żydowskiej tradycji jest nie do przyjęcia. Spopielenie ciała jest sprzeczne z religijnym prawem. To zresztą jedna z największych traum drugiej wojny światowej – wyjaśnia badacz. – Są też złamane kolumny – symbol przerwanego życia – albo rzeźby postaci ludzkich, co dawniej było nie do pomyślenia. Abraham Ostrzega próbował wprowadzić takie elementy, ale zawsze z zastrzeżeniem: postać ma zasłoniętą twarz, bez rysów. Żeby jej nie uczłowieczać.

To wszystko – podkreśla Marcin Wagner – jest śladem dziewiętnastowiecznej Haskali, żydowskiego ruchu oświeceniowego. Haskala miała na celu pogodzenie tradycji religijnej z nowoczesnością. Jej zwolennicy – nazywani maskilami – promowali świecką edukację, otwartość na naukę i kontakt z kulturą europejską. Wpływy tego ruchu były widoczne także w sztuce cmentarnej: pojawiały się nowe symbole, formy przypominające groby chrześcijańskie, a nawet rzeźbiarskie eksperymenty, wcześniej nie do pomyślenia w ortodoksyjnych środowiskach.
Na nagrobkach zaczęły się pojawiać nie tylko innowacyjne kształty, ale i całkiem nowe sposoby przedstawiania zmarłych. W tym świecie, który do tej pory operował niemal wyłącznie symbolami, zaczęto umieszczać delikatne odniesienia do indywidualności – ukryte w detalach rzeźby, literach, kolorach. Dla archeologów to znak, że w kamieniu zapisana została nie tylko pamięć, ale także światopoglądowy zwrot epoki.

Drzwi do innego świata
Emancypacja (czyli proces uzyskiwania przez ludność żydowską równych praw obywatelskich i cywilnych) Żydów w Polsce zapisana w historii warszawskiej nekropoli to jednak nie tylko nowe kształty i zdobienia grobów. To również rozbudowanie już pod koniec XIX w. gospodarczej części cmentarza. Wgląd w ten rozdział opowieści przyniosło przebadanie kwatery nr 72, gdzie badaczom udało się odkryć pozostałości budynków oraz liczne świadectwa kultury materialnej.
– Trzeba pamiętać, że to nie tylko macewy. My znajdujemy naprawdę dużo drobnych, ale ważnych zabytków i to nie tylko na tej części niegrzebalnej, którą też przekopaliśmy, ale także na częściach grzebalnych. Można powiedzieć, że mamy tu taką pigułkę ostatnich 200 lat historii Warszawy, właśnie na tym małym skrawku cmentarza żydowskiego – zaznacza uczony.
Na terenie kwatery nr 72 funkcjonowała przede wszystkim szkółka ogrodnicza, którą zarządzał Mieczysław Węgierko, przedwojenny ogrodnik cmentarza żydowskiego w Warszawie. Archeologom udało się odkryć dosyć dobrze zachowane relikty budynków szklarni, a w nich system grzewczy typu hypokaustum i liczne ceramiczne doniczki.
Choć może nam się wydawać, że zwyczaj przyozdabiania grobów za pomocą tanich kwiatów czy zniczy należy do zwyczajów współczesnych, to takie odkrycia uzmysławiają nam, że bynajmniej tak nie jest.

Do ciekawostek należy także to, że jeden z synów Mieczysława, Jakub Węgierko, jako pierwszy sprowadził do Polski z Danii insulinę, której opakowanie firmy Nordisk (dzisiaj to Novo Nordisk – producent m.in. preparatu Ozempic) archeologom udało się na cmentarzu odnaleźć. Nie tylko więc ilość, ale i rodzaj odnajdywanych na terenie nekropoli drobiazgów może zaskakiwać.

– Mamy też bardzo ciekawy zbiór butelek, które zostały znalezione w jednym miejscu, właśnie przy szklarniach, to są butelki perfumeryjne, i większość z nich ma sygnaturę firmy Majde. Ta spółka konkurowała o prymat chociażby z Niveą. Dużym zaskoczeniem dla mnie było to, że Majde już przed wojną produkowała mydło w płynie w specjalnych dozownikach w postaci kuli, którą się przekręcało do góry dnem i wtedy nam to mydło się wylewało. Muzeum Warszawy ma taki jeden, a myśmy znaleźli trzy i fragment czwartego – opowiada archeolog.

Pisana zabytkami historia żydowskich przedsiębiorstw przedwojennej Warszawy i okolic to również niezwykle rzadkie odkrycia piecowych kafli majolikowych z pruszkowskich zakładów rodziny Teichfeldów. Znaczna ich część była eksportowana w głąb Rosji, zaś w Polsce do dziś zachowało się ich mało. Źródła im poświęcone są nieliczne. Kafle piecowe odnalezione przez badaczy nekropoli warszawskiej mają odciśniętą na kołnierzu sygnaturę imienną „M. Teichfeld”, odnoszącą się do Mieczysława Teichfelda, który kierował pruszkowskimi zakładami zaledwie przez krótki okres przed pierwszą wojną światową.

Dzięki sygnaturom znalezionym na cegłach budynków szklarni naukowcy mogą także precyzyjnie datować okres ich funkcjonowania. Pierwsza z odkrytych szklarni musiała powstać nie później niż w 1925 r., o czym świadczy sygnatura cegielni Zelmana Merenholza („ZM”).

W przypadku drugiej szklarni datowanie może być jeszcze bardziej precyzyjne, co wiemy, ponieważ na cegłach znajdują się sygnatury Stanisława Grossmana (St. G), który zarządzał cegielnią na Woli w krótkim okresie, w latach 1936-1938.
Odkrywane zabytki mają do opowiedzenia swoje własne historie, za którymi stoją losy poszczególnych osób. Sprawiają, że miejsce przeznaczone dla zmarłych w pewien sposób ożywa. W końcu losy zamieszkujących przedwojenną Warszawę Żydów niechybnie właśnie w tym miejscu dobiegały końca i splatały się ze sobą bez względu na ich status społeczny czy wykonywany zawód.

Dlatego pod lupę archeologów trafiają drobne zabytki wszelkiej maści – od drobnych monet, przez fragmenty przedmiotów codziennego użytku, aż po liczne butelki po… różnych rodzajach alkoholu.
– Z drugiej strony mamy historię butelek do wszelakich napojów z procentami. Mamy piwo Haberbuscha i Schiele, ale też butelki do wina czy wódki. Większość z nich możemy łączyć z okresem przedwojennym lub międzywojniem, w zależności od kształtu butelki. O butelkach z cmentarza żydowskiego wspominał chociażby Wiech, który napisał tekst o zakupie parceli na cmentarzu przez Pana Lejba Wolmana z Franciszkańskiej 6, który przez 32 lata w rocznicę dnia zakupu tej parceli zapraszał swoich znajomych, wypijali flaszkę, którą zakopywali na cmentarzu. Śmialiśmy się więc, że przynajmniej 32 butelki, które znaleźliśmy na cmentarzu, należą do właśnie opisywanego przez Wiecha Pana Wolmana – dodaje archeolog.

Kalejdoskop pokoleń
Wolska nekropola to przede wszystkim nietypowe źródło, które jeszcze niejednokrotnie zaskoczy badaczy. Nie ma wielu tego rodzaju przestrzeni, nawet w tak doświadczonym przez historię mieście jak Warszawa, w którym badacze odnajdują zarówno świadectwa ludzkich powodzeń, jak i porażek, codziennych radości obok materialnych zapisów zagłady.
Poza tym wszystkim to jednak nadal konkretne miejsce, które każdy może odwiedzić, co zazwyczaj nie jest regułą, gdy chodzi o stanowiska archeologicznych prac. Dodatkowo, dzięki tym pracom cmentarz żydowski w Warszawie jeszcze bardziej zyskuje pod względem estetyki i stopniowo przestaje być cieniem samego siebie, jak jeszcze choćby przed kilkudziesięciu laty.

– Jeżeli chodzi o jakość wykonania nagrobków, wielorakość form, rozmiar samego cmentarza to na pewno możemy go stawiać bardzo wysoko na tle innych cmentarzy żydowskich i nie tylko. Pod tym względem ta warszawska nekropola jest czymś rzeczywiście wyjątkowym. Mamy tu dzieła naprawdę wysokiej klasy rzemieślników. Co ciekawe, cmentarz, jaki widzimy dzisiaj, to nie jest cmentarz, który widzieli nasi przodkowie. Trzeba pamiętać o tym, że w XIX w. to nie było takie szare pole przykrych macew, tylko to był jednak obraz bardzo kolorowy, ponieważ te macewy były malowane – zauważa badacz.
Badacze, zwłaszcza w dolnych partiach macew – osłoniętych przed słońcem, deszczem i śniegiem – odnajdują ślady dawnych barw. Żółcień chromowa, cynober, błękit paryski – dziś zblakłe niemal do całkowicie, kiedyś tworzyły żywe, intensywne kompozycje. Wbrew naszym wyobrażeniom przedwojenne żydowskie nagrobki wcale nie były szare i ponure. Wręcz przeciwnie – bywały kolorowe, dekoracyjne, pełne znaczeń.

Zdobienia grobowców to nie tylko litery i inskrypcje. Na wielu z nich pojawiają się także symboliczne rzeźby – szczególnie zwierząt. Lew, król zwierząt, symbolizuje odwagę i siłę duchową. Jelenie – szybkość, łagodność i czujność. Sowy mogą oznaczać mądrość, a gołębie – pokój duszy. Pojawiają się też niedźwiedzie (siła i opiekuńczość), lwy z rozwartymi pyskami (strażnicy pamięci), czasem nawet orły – zwłaszcza przy grobach uczonych lub przywódców religijnych.
Te rzeźby nie były przypadkowe. Odwoływały się do imienia zmarłego, jego cech charakteru, czasem do nazwiska rodowego lub funkcji pełnionej w gminie. Ich obecność mówi wiele o zmarłym – ale też o wspólnocie, która chciała go upamiętnić.

– Jeżeli ktoś chce zobaczyć piękno przedwojennego artyzmu, to naprawdę warto wybrać się na cmentarz żydowski w Warszawie i zagłębić się w historię Żydów, ale nie tylko, bo ta historia jest bardzo związana z historią Polski. Z jednej strony to jest historia firmy Teichfeld, czyli pruszkowskich zakładów fajansu funkcjonujących jeszcze do niedawna (z których produktów wszyscy korzystaliśmy lub do dziś korzystamy). Z drugiej to miejsca pochówków chociażby Jeanne Goldfeder, siostry założyciela firmy Citroën czy Ester Racheli Kamińskiej, zwanej „matką teatru żydowskiego”. Ale przede wszystkim warto zapoznać się ze sztuką Abrahama Ostrzegi, bo to jest naprawdę wybitny polski i żydowski rzeźbiarz – podkreśla Marcin Wagner.
