Admirał Temistokles odwrócił koleje wojny grecko-perskiej w bitwie pod Salaminą w 480 r. p.n.e., wykorzystując znajomość kierunku wiatrów. Ulewny deszcz i grząskie błoto zaważyły na losach bitwy pod Azincourt, jednej z najważniejszych w historii Anglii, przechylając szalę zwycięstwa na rzecz Anglików, mimo że Francuzów było ponad dwa razy więcej. Wojska Napoleona w drodze na Moskwę przetrzebił upał, a ostatecznie zdziesiątkowała zima. Rasputica, rozmiękła ziemia, a następnie prawie 40-stopniowy mróz stały się bronią, która w drodze na Moskwę i pod Stalingradem pokonała wojska Hitlera*. Pogodzie w tych historycznych działaniach wiernie wtóruje klimat.
Historycy od lat spierają się na temat przyczyn kryzysu, który objął Cesarstwo wschodniorzymskie w VII wieku n.e. W ostatnich latach na popularności zyskał pogląd, że ten burzliwy okres rozpoczął się jeszcze w VI w. n.e., a oprócz czynników geopolitycznych i ekonomicznych wywołały go również czynniki pozaludzkie, takie jak zmiany klimatu czy epidemia. Najnowsze badania archeologiczne podważają jednak słuszność tej tezy i oferują nowe spojrzenie na losy imperium ze stolicą w Konstantynopolu.
Wojna – jak iskra – stała się początkiem zmian?
Cesarstwo wschodniorzymskie powstało w IV w. n.e., gdy cesarz Teodozjusz I Wielki (ostatecznie) podzielił Imperium Rzymskie na część wschodnią i zachodnią. Obejmowało między innymi Półwysep Bałkański, Azję Mniejszą, Syrię z Palestyną, Egipt i Cyrenajkę. Kres państwa nastąpił w 1453 r., gdy Turcy osmańscy zdobyli jego stolicę, czyli Konstantynopol.
VII w. n.e. to w historii cesarstwa czas kryzysu. Między innymi za sprawą toczącej się w latach 602-628 wojny pomiędzy Bizancjum a perską dynastią Sasanidów. Konflikt doprowadził do wyniszczenia obu stron, więc gdy zostały zaatakowane przez siły arabskie, miały nikłe szanse, by się obronić. W rezultacie imperium Sasanidów zostało podbite, a Bizancjum straciło znaczną część terytorium, co osłabiło jego pozycję na arenie międzynarodowej.
Pojawiły się głosy, że kryzys ten rozpoczął się jeszcze w VI w. n.e., a istotny wpływ na jego powstanie miały klimat oraz choroba, tj. późnoantyczna mała epoka lodowcowa (Late Antique Little Ice Age) oraz epidemia nazywana dżumą Justyniana. Najnowsze badania archeologiczne, których autorami są Haggai Olshanetsky z Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego i Lev Cosijns z Wydziału Archeologii (School of Archaeology) Uniwersytetu Oksfordzkiego, podważają jednak te ustalenia. Naukowcy na podstawie danych z badań archeologicznych udowodnili, że w VI w. n.e. w Cesarstwie wschodniorzymskim wcale nie doszło do spadku demograficznego ani gospodarczego. Te zaistniały dopiero w kolejnym wieku, co z kolei oznacza, że przejściowa zmiana klimatu, do której doszło w połowie VI w. n.e., nie mogła mieć wpływu na regres w tym państwie. Badacze kwestionują również rolę, jaką miała odegrać w tym procesie dżuma Justyniana, której zasięg i wpływ był w tym regionie raczej krótkofalowy i znikomy.

Epoka lodowcowa nie taka mroźna
Zmiany klimatu, które – zdaniem niektórych badaczy – miały odegrać niechlubną rolę w dziejach Cesarstwa wschodniorzymskiego, przeszły do historii pod nazwą późnoantycznej małej epoki lodowcowej (Late Antique Little Ice Age, w skrócie LALIA). Było to przejściowe ochłodzenie, które doprowadziło do obniżenia średniej rocznej temperatury na półkuli północnej. Miało związek z serią erupcji wulkanicznych, które występowały począwszy od 536 r. n.e. w ciągu kolejnych dziesięciu lat. Średnia roczna temperatura nie obniżyła się jednak równomiernie. O ile w wyższych szerokościach geograficznych odnotowano spadek tej temperatury o 2 ℃, to na terenach obejmujących Cesarstwo wschodniorzymskie wyniósł on od 0,5 do 1 ℃. Na ziemiach imperium wysuniętych najbardziej na południe, w Egipcie i Judei/Palestynie, średnia roczna temperatura obniżyła się natomiast o około 0,25 ℃.
Przejściowe zmiany klimatu – konstatują badacze – nie były więc tak dotkliwe. A przynajmniej nie dla mieszkańców Cesarstwa wschodniorzymskiego. Ponadto moment, w którym doszło do ochłodzenia, nie zbiega się z czasem kryzysu w tym państwie. Te dwa zdarzenia dzieli różnica co najmniej siedemdziesięciu lat.
Haggai Olshanetsky i Lev Cosijns kwestionują również znaczenie, jakie na regres w Cesarstwie wschodniorzymskim miała mieć epidemia zwana Dżumą Justyniana. Jej nazwa pochodzi od imienia cesarza, za panowania którego epidemia wystąpiła po raz pierwszy. Było to w latach 541–544. Epidemia miała powracać wielokrotnie w ciągu kolejnych 200 lat. Jednak, jak wynika z najnowszych badań poświęconych dżumie Justyniana, jej skutki nie były tak katastrofalne, jak mogłoby się wydawać. Brakuje twardych dowodów na to, że epidemia zdziesiątkowała ludność Cesarstwa wschodniorzymskiego. Co więcej, nie można nawet z całkowitą pewnością stwierdzić, że kolejne epizody występowania epidemii można traktować jako tę samą dżumę.
Co o przeszłości mogą powiedzieć wraki statków?
Jak zauważają Haggai Olshanetsky i Lev Cosijns, dotychczasowe ustalenia badaczy obarczających odpowiedzialnością za kryzys w Cesarstwie wschodniorzymskim zmiany klimatu i epidemię, ignorują większość danych archeologicznych. A jest ich niemało. Wspomniani naukowcy zebrali informacje pochodzące z badań archeologicznych prowadzonych w skali mikro i makro. Skalę mikro stanowiły dane zebrane na północno-zachodnim obszarze pustyni Negew, a także w okolicy miast leżących na terenie starożytnej Judei/Palestyny: Jerozolimy i Scytopolis. Te z kolei uzupełnione zostały o ustalenia poczynione w skali makro, obejmującej region basenu Morza Śródziemnego, w trakcie badań archeologicznych prowadzonych w Izraelu, Turcji, północnej Afryce i na Cyprze.
Co ciekawe, w ramach analizy w skali makro Haggai Olshanetsky i Lev Cosijns wykorzystali między innymi bazy danych o wrakach statków, które spoczęły na morskich dnach na przestrzeni wieków, począwszy od starożytności. Zebrane w bazach informacje obejmują m.in. nazwy miejsc, w których statki zatonęły, orientacyjny czas, w którym do tego doszło, a także rodzaj ładunku, jaki można było na tych statkach znaleźć. Badacze wyselekcjonowali z tego zbioru fakty dotyczące statków odnalezionych w regionie śródziemnomorskim. Choć dokładne ustalenie daty ich zatonięcia jest trudne, to możliwe pozostaje określenie ram czasowych, w których do niego doszło. Dlaczego jest to ważne? Wraki statków mogą zdradzić wiele na temat ówczesnego handlu prowadzonego drogą morską, a zwłaszcza jego intensywności. Im więcej wraków w basenie Morza Śródziemnego pochodzących z danego okresu, tym więcej dowodów na istnienie ożywionego handlu prowadzonego wówczas przez Cesarstwo wschodniorzymskie.
Badacze zwracają uwagę, że w VI w. n.e. nie doszło do załamania handlu morskiego w obrębie Morza Śródziemnego. Analiza ilościowa danych dotyczących wraków statków, które zatonęły bądź mogły zatonąć w tamtym okresie, pozwala wysnuć wnioski o stabilności prowadzonych wtedy kontaktów handlowych, a tym samym podważyć tezę, jakoby Cesarstwo wschodniorzymskie miało wówczas przeżywać kryzys. Co więcej, szczegółowe dane pochodzące ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego wskazują na prężny rozwój handlu morskiego (mierzonego liczbą odnalezionych wraków), który szczyt osiągnął pod koniec V w. n.e., z utrzymaniem tego trendu aż do początku VII w. Dopiero wtedy doszło do załamania, będącego skutkiem wojny z lat 602-638, a także arabskich podbojów, które rozpoczęły się w 636 r.

Nie zgadza się czas, inne były przyczyny
– Najwyraźniej Imperium Rzymskie wkroczyło w VII w. u szczytu swojej potęgi, populacji i produkcji gospodarczej. Jednak błędne szacunki Rzymian i ich porażka w starciu z persko-sasanidzkimi przeciwnikami doprowadziły cały obszar do upadku, osłabiając w ten sposób oba imperia i umożliwiając ekspansję islamu – zwraca uwagę Haggai Olshanetsky.
Te ustalenia jednoznacznie podważają tezy innych badaczy o kryzysie rozwijającym się w Cesarstwie wschodniorzymskim już w VI w. n.e., a także o wpływie zmian klimatu i epidemii na ten proces. Załamanie populacji Imperium, a także jego gospodarki nadeszło dopiero w kolejnym stuleciu.
W kontekście tezy o wpływie zmian klimatu na losy Cesarstwa wschodniorzymskiego, Haggai Olshanetsky zwraca uwagę na pewną tendencję panującą nie tylko w historiografii, lecz również w szerszym dyskursie publicznym. Chodzi o porównywanie obecnego kryzysu klimatycznego do procesów, które już miały miejsce w historii ludzkości. Zestawianie go z innymi – przejściowymi – zmianami klimatu, które występowały w przeszłości. To z kolei może prowadzić do bagatelizowania problemu, z którym mierzymy się współcześnie.
– W ciągu ostatnich 5000 lat ludzie nigdy nie musieli stawiać czoła zmianom klimatu tak poważnym i drastycznym jak obecne. Dokonujące się zmiany, które wykraczają poza naturalną skalę, są pierwszymi wywołanymi przez człowieka i musimy im przeciwdziałać – podkreśla naukowiec.
* Te i wiele innych przykładów podaje w książce Gdyby nie pogoda… Jak pogoda rządzi historią Laura Lee.