Gentryfikację można zdefiniować jako zmianę charakteru społecznego okolicy, w której osoby o wyższym statusie społeczno-ekonomicznym zastępują osoby o niższym statusie. Procesowi temu towarzyszą zmiany w przestrzeni miejskiej, będące rezultatem inwestycji. W skrócie chodzi o to, że osoby zamożne wypierają z atrakcyjnych lokalizacji mieszkańców o niższych dochodach. Zjawisko zostało dostrzeżone przez socjologów z Europy Zachodniej i USA już w latach sześćdziesiątych. W kolejnej dekadzie nabrało masowego charakteru i stało się przedmiotem zainteresowania decydentów.
W opinii większości badaczy nieodłącznym elementem procesu gentryfikacji są przesiedlenia. Z jednej strony mogą być one efektem ekonomicznego lub prawnego nacisku, czyli – mówiąc prościej – wypowiadania umów najmu lub gwałtownego zwiększenia kosztów zamieszkiwania. Z drugiej, może pojawić się nieco subtelniejsza presja na przesiedlenie, w wyniku której dotychczasowi mieszkańcy czują się coraz bardziej wyobcowani w swojej okolicy, ponieważ stopniowo pozbawiani są dawnych sąsiadów i znajomych, lokalnych sklepów czy punktów usługowych. W efekcie decydują się na wyprowadzkę.
W Polsce programy rewitalizacji centrów miast zaczęły się znacznie później niż w Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej. Dzięki temu nasi decydenci mogli skorzystać z doświadczeń zachodnich kolegów i zadbać także o społeczny wymiar rewitalizacji. Efektem było m.in. przyjęcie postulatu „prawa do pozostania” i włączenie go do ustawy z 9 października 2015 roku o rewitalizacji. Postulat ten przyjął ostatecznie formę gwarancji utrzymania umowy najmu lokalu po zakończeniu remontu. Tylko czy sprawdza się to w praktyce? Zagadnienie analizowała dr Barbara Audycka z Zakładu Socjourbanistyki i Studiów nad Konfliktem Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW.
Rozmowy z mieszkańcami
Badania zostały przeprowadzone w trzech miejscach: Warszawie, Łodzi i Wałbrzychu, czyli największych ośrodkach miejskich, w których na masową skalę remontowano mieszkania w ramach rewitalizacji. Skala napraw wymagała opróżnienia lokali na czas ich remontu. Jednocześnie jednak władze miast wykazywały się dużą świadomością wymogów ustawy o rewitalizacji i wrażliwością na sytuację mieszkańców, będącą efektem doświadczenia w prowadzeniu rewitalizacyjnych programów pilotażowych.
Zespół pod kierownictwem dr Audyckiej przeprowadził łącznie 78 wywiadów z lokatorami mieszkaniowych zasobów gmin. Pytania dotyczyły m.in. stosunku do zmiany lokalu, niepewności związanej z sytuacją mieszkaniową, uciążliwości przeprowadzki, starego i nowego sąsiedztwa oraz chęci powrotu po zakończeniu remontu.
Przeprowadzka, bo tak
Budynki i lokale wchodzące w skład mieszkaniowych zasobów polskich gmin są często w bardzo złym stanie. Większość z nich została przejęta po 1945 roku i odtąd nie była poddana renowacji. Decyzja o ich rewitalizacji – w teorii – miała zatem na celu poprawę jakości życia mieszkańców. Ze względu na zły stan budynków i mieszkań oraz konieczność przeprowadzenia remontu generalnego gminy decydowały się często na przesiedlenia lokatorów. To oznaczało obowiązek zapewnienia im na czas remontu lokali zamiennych. Co na to mieszkańcy?
Z wywiadów wynika, że część osób – z uwagi na niski standard i kłopotliwych sąsiadów – chciała jak najszybciej opuścić dotychczasowe lokum. Ta grupa wyrażała radość z przeprowadzki. Jak relacjonowała jedna z uczestniczek badania: Ja tam nawet nie wracam w odwiedziny, do tej dzielnicy. Nie chcę tam chodzić, nie chcę pamiętać. Jak córka była trochę mniejsza, to mówiła: mamo, nie pójdziemy do brzydkiego domku? Po zmianie, gdy czasami wracają z przedszkola, kobieta słyszy: No nasz ładny, niebieski domek.
Druga grupa rozmówców deklarowała przywiązanie do swojego budynku, okolicy i sąsiadów. Były to głównie osoby mieszkające na warszawskiej Pradze.
Chęć zmiany okazała się też zależna od wieku respondentów: im byli starsi, tym mniej chętnie opuszczali swoje mieszkania, poszukując lokali zamiennych jak najbliżej dotychczasowego domu. – Straszne, straszne, na pewno na mojej psychice się coś odbiło. Bo to 50 lat w jednym miejscu i nagle tak zmiana otoczenia – żaliła się jedna z badanych osób.
Komu komu, bo idę do domu
Uczestnicy badania mówili również o towarzyszących im uczuciach jak: strach i niepewność. Informację o przeprowadzce otrzymywano z różnym wyprzedzeniem, od raptem 2-3 miesięcy do kilku lat. Czasami informacja o przesiedleniu pojawiała się tuż po tym, gdy mieszkańcy na własną rękę przeprowadzili remont w mieszkaniu. Dla części z nich stresująca okazała się również sama procedura wyboru lokalu zamiennego.
Jak wynika z niektórych wywiadów, można było wybierać spośród kilku, maksymalnie trzech lokali, ale nie były one prezentowane jednocześnie, a jeden po drugim. Odrzucając pierwszy lokal, nie miało się pewności, czy kolejne wskazanie nie będzie gorsze. Po kilku odmowach miasto mogło natomiast wszcząć postępowanie sądowe w związku z utrudnianiem remontu budynku.
Na stare śmieci?
Z badania dr Audyckiej wynika, że po zakończeniu remontu zdecydowana większość mieszkańców pozostała w lokalu zamiennym i nie wróciła do odnowionego mieszkania. Dlaczego tak się dzieje? Lokatorzy wspominali w wywiadach najczęściej o tym, że nie są zadowoleni ze standardu swojego mieszkania po remoncie generalnym. Część uważała, że przed remontem był on lepszy niż po jego zakończeniu, np. po tym jak drewniane deski podłogowe wymieniono na panele. Część z tych, którzy zaczęli życie na nowym, była zadowolona z poprawy warunków i przekazała, że traktują lokal zamienny jako swego rodzaju „czystą kartę”.
Ważną rolę w tym procesie odgrywał brak jasnej informacji ze strony władz o możliwości powrotu do zrewitalizowanych lokali. Z wywiadów wynika, że mieszkańców nie informowano, jak będą wyglądać efekty rewitalizacji, jakiego standardu mieszkania mogą ostatecznie oczekiwać. W połączeniu z brakiem zaufania do jakości wykonanych prac, skutkowało to decyzją o pozostaniu w lokalach zamiennych, których standard już znali.
Przedłużające się remonty jeszcze wzmacniały tę niepewność. Mieszkańcy nie wiedzieli bowiem, czy i kiedy dokładnie będą w stanie wrócić „na stare śmieci”. Ponadto powrót do wcześniej zajmowanego mieszkania oznaczałby konieczność dwukrotnej przeprowadzki, a to skutecznie ich zniechęcało. W rezultacie odsetek osób, które decydowały się na powrót do swoich dawnych mieszkań, był naprawdę niski.

Dla kogo ta rewitalizacja?
Jak wskazuje badaczka, jednym z poważniejszych ograniczeń powrotów dawnych mieszkańców do zrewitalizowanych lokali jest również fakt, że ustawa z 2015 roku nie gwarantuje, że czynsze wyremontowanych mieszkań zostaną utrzymane na tym samym poziomie.
Przykładowo opłaty za najem w zrewitalizowanych łódzkich kamienicach miały ponad dwukrotnie przewyższać przeciętną wysokość czynszu sprzed remontu. Ponadto na obszarze poddanym rewitalizacji nie została przewidziana forma najmu socjalnego, skierowanego do gospodarstw domowych, których dochody nie przekraczają kwoty określonej w uchwale rady gminy.
– Działania rewitalizacyjne stawiają mieszkańców w sytuacji, w której osoby zamożniejsze mają większy wybór niż osoby o niższym dochodzie – zauważa dr Audycka.
Gentryfikacja na życzenie
Czy mamy zatem do czynienia z rewitalizacją, czy z inicjowaną przez miasto gentryfikacją? Znamiona tego drugiego zjawiska – w opinii badaczki – noszą działania podejmowane na przykład przez władze Wałbrzycha. Miasto boryka się ze znacznym odpływem ludności do większych ośrodków miejskich, takich jak Wrocław, i chce do zrewitalizowanych dzielnic miasta przyciągnąć przedstawicieli wolnych zawodów.
Taka polityka miast w połączeniu z wyżej wskazanymi ograniczeniami, które uderzają w dużej części w mniej zamożnych mieszkańców, doprowadza do zmiany społecznego charakteru obszarów objętych rewitalizacją. Nowi mieszkańcy są zamożniejsi, a ich kapitał kulturowy jest wyższy. Warto zadać sobie jednak pytanie: kto jest faktycznym beneficjentem działań rewitalizacyjnych podejmowanych przez miasta, jeśli nie dawni mieszkańcy? Bo oni często nie mogą po prostu sobie pozwolić na powrót.