O medycznych fake newsach Wojtek Rodek, redaktor naczelny Radia Kampus, rozmawia z Bogumiłą Chmielewską, absolwentką Wydziału Prawa i Administracji UW.
Dziś już nikt (chyba?) nie uwierzyłby, że po szczepionce przeciw czarnej ospie mogą człowiekowi wyrosnąć krowie uszy. A były takie obawy.
Żaden z lekarzy nie podaje w wątpliwość, że trzeba myć ręce przed zabiegiem chirurgicznym. Tymczasem ta żelazna zasada nie od razu i nie przez wszystkich została przyjęta jako pewnik.
Nadal jednak wierzymy w różne fake newsy, choć inaczej niż kilkaset czy kilkadziesiąt lat wcześniej, możliwe jest – metodą naukową – badanie substancji czy weryfikacja twierdzeń.
Medyczne fake newsy nierzadko dotykają szczepień. Jak ocenia badaczka, iskrą, która wzbudziła fatalną nieufność, było oskarżenie szczepionki o powiązanie z autyzmem.
Fałszerstwo pseudonaukowe
Informacja o tym, że szczepionka MMR – przeciw odrze, śwince i różyczce – wywołuje autyzm pojawiła się po tym, gdy w 1998 roku brytyjski lekarz Andrew Wakefield opublikował swoje badania. Twierdził on, że szczepionka powoduje chorobę jelit oraz autyzm. Sprawą zajęła się Brytyjska Komisja Medyczna. Po dwunastu latach fałszerstwo zdementowano. Okazało się, że Wakefield był oszustem, sponsorowanym przez prawników reprezentujących rodziców dzieci chorych na autyzm, a badania prowadził w sposób nieuczciwy. W 2010 roku został skreślony z listy brytyjskich lekarzy i dostał zakaz wykonywania zawodu.
Kolejne wyniki kilkudziesięciu dużych badań klinicznych i obserwacji – wykluczyły związek między autyzmem i szczepionką. Niestety, szkodliwy mit pokutuje. Jak to możliwe?
Szczepionki i szczepienia najwyraźniej padły ofiarą własnego sukcesu. Nie nękają nas choroby, przeciwko którym są szczepionki, właśnie dlatego że masowo się szczepimy. Dzięki szczepieniom udaje się wiele chorób utrzymać w ryzach, co nie znaczy, że unicestwione zostały zarazki, które je powodują. Z jednym wyjątkiem – całkowicie wyeliminowana została na świecie prawdziwa ospa, a w naszym regionie polio, czyli choroba Heinego-Medina. Inne wirusy i bakterie żyją w środowisku, jednak dzięki szczepieniom nie atakują nas tak skutecznie jak działo się to wcześniej. Na szczęście. Niestety, nieszczęście sami możemy ściągnąć na swoje głowy.


Dlaczego warto się szczepić?
Wirus odry to jeden z najbardziej zaraźliwych wirusów, jeden chory jest w stanie zarazić 18 osób. Na odporność populacyjną możemy liczyć, gdy pośród tych, którzy powinni się w społeczeństwie zaszczepić, zaszczepi się 95 proc. A ta liczba maleje.
Nie mając tzw. odporności zbiorowiskowej powinniśmy się liczyć z tym, że będą się pojawiać ogniska odry. A jeśli ktoś zachoruje, naraża się na powikłania. Te są ciężkie. To na przykład podostre stwardniające zapalenie mózgu – gdy dziecko zachoruje na odrę w pierwszym lub drugim roku życia, to zapalenie mózgu może ujawnić się kilka lat po chorobie, a nie ma na nie lekarstwa.
Czy szczepienia działają? Z liczbami się nie dyskutuje. Oto kilka przykładów (dane Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH – PIB i Głównego Inspektoratu Sanitarnego). Przed wprowadzeniem szczepień liczba zachorowań na krztusiec – w skali roku – to 95 968 (1960 r.), po wprowadzeniu szczepień – 927 (2023 r.). Analogicznie: odra – 196 109 (1973 r.) i 39 (2023 r.), różyczka – 207 029 (1981 r.) i 262 (2023 r.). Po co ryzykować powikłania i samą chorobę?
O miazmatach, zielarstwie i weryfikacji twierdzeń; o tym, co w pandemii COVID głosiły boty; o tym, komu zależy na powielaniu medycznych fake newsów i czy to plotka bywa ich źródłem – redaktor naczelny Radia Kampus Wojtek Rodek rozmawia z Bogumiłą Chmielewską, absolwentką Wydziału Prawa i Administracji UW:
Audycja powstaje w ramach projektu Nauka Sprawdza, finansowanego ze środków Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
