Zmiany w krajobrazie wsi nie kończą się na estetyce. Coraz częściej oznaczają konflikty, które wpływają na życie całych społeczności. Najbardziej widoczne są spory między rolnikami a nowymi mieszkańcami, kupującymi działki pod domy jednorodzinne. Ale to tylko fragment szerszego problemu. Ziemia rolna staje się dziś polem rywalizacji wielu grup. Jeszcze kilka dekad temu wieś była przede wszystkim przestrzenią produkcji – upraw i hodowli. Dziś łączy funkcje mieszkalne, rekreacyjne, turystyczne i przyrodnicze.
Rolnicy coraz częściej mówią, że nowi sąsiedzi utrudniają im prowadzenie gospodarstwa. Traktor o świcie, zapach z obory czy przejazd kombajnu przez osoby migrujące z miast, które oczekują ciszy, porządku i komfortu traktowany jest jako uciążliwość. Swoje oczekiwania mają też inwestorzy oraz instytucje ochrony przyrody, które pilnują, by nie ucierpiały cenne ekosystemy. Każda ze stron ma argumenty – dlatego czasem jest tak trudno o kompromis. A gdy rozmowa nie wystarcza, różnice interesów przeradzają się w otwarte konflikty, coraz bardziej widoczne w polskich wsiach.
– Struktura sporów zmienia się i coraz częściej obejmuje nowe linie konfliktu, na przykład na styku produkcji rolnej i ochrony przyrody. Nasze najnowsze badania nad konfliktami o ziemię przeprowadziliśmy w województwie warmińsko-mazurskim, gdzie rywalizacja o grunty między różnymi podmiotami jest wyjątkowo silna. Spotykają się tu bowiem interesy właścicieli wielkoobszarowych gospodarstw powstałych na bazie byłych PGR-ów, mniejszych rolników, mieszkańców miast szukających atrakcyjnych miejsc do zamieszkania na wsi, inwestorów planujących przedsięwzięcia turystyczne oraz samorządów lokalnych – wyjaśnia dr hab. Dominika Milczarek-Andrzejewska.
– Warto też pamiętać, że spory o ziemię mają wymiar nie tylko lokalny, ale i szerszy, bo dotykają kwestii bezpieczeństwa żywnościowego, jakości krajobrazu i ładu przestrzennego – dodaje badaczka.
Zjawisko nie jest nowe, ale w ostatnich dwóch dekadach przybrało na sile. Konflikty mogą generować ogromne koszty społeczne i gospodarcze, przekierowując zasoby z inwestycji i rozwoju w stronę długotrwałych sporów.
Od wokandy do mapy
Ważnym krokiem w badaniach nad konfliktami o ziemię okazało się sięgnięcie po źródło, które wcześniej było wykorzystywane rzadko: orzeczenia sądów administracyjnych. W przeciwieństwie do analiz prasy czy wywiadów z mieszkańcami, pozwalają one uchwycić spory, które zostały sformalizowane – a więc takie, które realnie wpłynęły na decyzje władz publicznych.
– Analiza orzeczeń daje wyjątkową perspektywę, bo pokazuje spory, które nie tylko zaistniały, ale trafiły na salę sądową. To sprawy dotyczące np. planów zagospodarowania przestrzennego, pozwoleń na budowę, ochrony środowiska czy decyzji wywłaszczeniowych, a więc takich, w których stroną jest administracja publiczna – mówi dr hab. Dominika Milczarek-Andrzejewska.
Takie podejście pozwoliło śledzić dynamikę zmian w czasie – zarówno ilościowych (np. wzrost liczby sporów), jak i jakościowych (np. rosnące znaczenie kwestii środowiskowych).
– Wcześniejsze badania opierały się głównie na studiach przypadku czy doniesieniach medialnych. Nasze podejście pozwoliło objąć szerszy obraz i zidentyfikować ogólnopolskie tendencje – dodaje badaczka.
Pierwsze analizy objęły dwa okresy: rok 2004 – czyli wejście Polski do Unii Europejskiej i reformę sądownictwa administracyjnego – oraz rok 2019, tuż przed pandemią, która mogła zaburzyć obraz konfliktów.
Badacze sięgnęli po narzędzia ilościowe. Jednym z nich była entropia Shannona – miara używana m.in. w matematyce i informatyce, która pozwala ocenić, jak bardzo zróżnicowany i nieuporządkowany jest dany zbiór danych.
W tym przypadku posłużyła do sprawdzenia, jak bardzo zmieniła się struktura konfliktów o ziemię rolną między 2004 a 2019 rokiem. Jeśli w danym regionie w 2019 r. spory dotyczyły zupełnie innych kwestii niż w 2004, poziom entropii był wysoki; jeśli były podobne – niski. Dzięki temu można było porównać regiony pod względem dynamiki zmian i wskazać miejsca, gdzie konflikty szczególnie się nasilają.
Żeby mieć pewność, że nie są to jedynie przypadkowe wahania, zastosowano dodatkowe narzędzia statystyczne pozwalające odróżnić realne trendy od losowych fluktuacji w danych. Dzięki temu można było z większą pewnością stwierdzić, że obserwowane zmiany oddają rzeczywiste zjawiska, a nie przypadek.
Takie podejście pozwoliło badaczom nie tylko policzyć liczbę sporów, ale też porównać różne obszary – np. sprawdzić, które województwo w Polsce ma bardziej „chaotyczny” krajobraz konfliktów. Dzięki temu można było śledzić zmiany w czasie i odpowiedzieć na pytania: czy spory stają się coraz bardziej rozproszone, czy raczej skupiają się wokół kilku konkretnych problemów? Analizy pokazały też, jak rośnie presja przestrzenna i społeczna w poszczególnych regionach.
Naukowcy podkreślają jednak, że same liczby dają jedynie fragment obrazu. Metody ilościowe pozwalają uchwycić skalę i dynamikę konfliktów – wskazać miejsca, gdzie napięcia są najostrzejsze, i procesy, które za nimi stoją. Umożliwiają porównywanie regionów, identyfikowanie trendów i ocenę wpływu polityk publicznych.
Ale nie pokazują wszystkiego. Nie widać w nich emocji mieszkańców, osobistych sporów sąsiedzkich czy nieformalnych układów lokalnych. To tak, jakby patrzeć na mapę bez legendy – widać linie i kolory, ale trudno zrozumieć, co dokładnie oznaczają. Dlatego tak ważne jest łączenie podejść ilościowych i jakościowych. Dopiero zestawienie twardych danych z wywiadami, obserwacjami czy analizą lokalnych relacji daje pełny obraz złożoności sporów o ziemię.
Konflikty od Podlasia po Podhale
Można by przypuszczać, że najwięcej sporów rodzi się w okolicach największych miast – Warszawy, Krakowa czy Wrocławia. Analizy pokazują jednak, że konflikty o ziemię występują w całym kraju. Szczególnie wyraźne są w regionach turystycznych, takich jak Małopolska czy Podhale, gdzie spotykają się interesy rolników, branży turystycznej i ochrony przyrody.
Zaskakujące okazały się wyniki dla województw łódzkiego i małopolskiego. Choć są to obszary silnie zurbanizowane, z dużą presją mieszkaniową i konsumpcyjną, liczba i różnorodność konfliktów była tam stosunkowo niewielka. Dlaczego? Badacze tłumaczą to m.in. słabszą obecnością rolnictwa i ochrony środowiska. Innymi słowy: tam, gdzie krajobraz zdominowany jest przez zabudowę mieszkaniową i brak jest silnych instytucji chroniących przyrodę, okazji do sporów bywa mniej. To podważa popularne przekonanie – obecne np. w mediach – że strefy podmiejskie są zawsze głównymi ogniskami napięć. Jednorodność funkcji przestrzeni (np. dominacja zabudowy mieszkaniowej bez silnej ochrony przyrody czy intensywnej produkcji rolnej) może paradoksalnie oznaczać mniej konfliktów.
– Konflikty pojawiają się także na terenach o bardzo dużym udziale obszarów chronionych, na przykład na Warmii, Mazurach czy Podlasiu, gdzie sieć Natura 2000 obejmuje znaczną część powierzchni gmin, co w praktyce mocno wpływa na możliwości gospodarowania – zauważa dr hab. Dominika Milczarek-Andrzejewska.
Zespół badaczki przeprowadził też badania w północno-wschodniej Polsce, gdzie presja urbanizacyjna jest wyjątkowo silna. Wzięło w nich udział 960 rolników z 14 gmin, reprezentujących różny stopień „odrolnienia” (deagraryzacji). Wykorzystano metodę tzw. eksperymentu wyboru dyskretnego (Discrete Choice Experiment – DCE), która pozwala sprawdzić, jakie warianty ludzie uznają za najbardziej i najmniej akceptowalne.
Działalność mieszkaniowa i biznesowa zostały ocenione jako najbardziej uciążliwe, a sąsiedztwo rolnictwa i obszarów chronionych – jako bardziej akceptowalne. Wyniki tych badań czekają na publikację.
Co ważne, konflikty nie zależą tylko od rodzaju sąsiedztwa, ale także od jego natężenia i bliskości. Największe napięcia występują tam, gdzie funkcje rolnicze, mieszkaniowe i ekologiczne stykają się na niewielkim obszarze. Podobnie w przypadku inwestycji energetycznych – farm wiatrowych czy instalacji agrofotowoltaicznych – które potrafią dzielić zarówno rolników, jak i mieszkańców wsi. To właśnie takie miejsca badacze wskazują jako szczególnie warte pogłębionych analiz, bo tam najlepiej widać, jak trudno jest pogodzić różne interesy na wspólnej przestrzeni.

Pęknięcia w pejzażu. Dlaczego to takie ważne?
To nie tylko spór o grunt – to spór o przyszłość wsi. Kto ma prawo decydować, jak będzie wyglądać przestrzeń? Czy rolnik może wciąż prowadzić gospodarstwo, jeśli obok wyrasta osiedle domów, a nowi mieszkańcy skarżą się na hałas maszyn? Jak pogodzić potrzeby ochrony przyrody z planami inwestorów?
Takie konflikty dotyczą nie tylko rolników czy ich sąsiadów – uderzają w całe społeczności, gospodarkę i środowisko. Zamiast na rozwój, pieniądze, czas i energia często idą na blokady, procesy i odwołania. W efekcie tracą wszyscy. Rezultatem bywa także chaos przestrzenny – gdy pola, domy, inwestycje i tereny chronione mieszają się przypadkowo, bez ładu i planu.
– Konflikty o użytkowanie gruntów to papierek lakmusowy szerszych przemian. Pokazują, jak zmienia się społeczna funkcja przestrzeni, jakie wartości są w grze i kto ma dostęp do władzy planistycznej – podkreśla dr hab. Dominika Milczarek-Andrzejewska.
Analiza orzeczeń sądów administracyjnych pokazała, że liczba sporów wokół ziemi rolnej niemal potroiła się między 2004 a 2019 rokiem. Ale badacze ostrzegają, by nie traktować tego procesu wyłącznie w ciemnych barwach. Konflikt nie zawsze jest porażką – czasem bywa jedyną drogą, by słabsze strony mogły zabrać głos i przedstawić swoje racje. Staje się mechanizmem negocjacji, nawet jeśli bolesnym. Jest elementem transformacji wsi – znakiem, że różne grupy społeczne próbują wspólnie na nowo określić zasady współistnienia w tej samej przestrzeni.
– Coraz częściej widzimy, że konflikt jest sposobem artykulacji interesów wobec administracji czy inwestorów. Może pełnić rolę wentylu bezpieczeństwa – mechanizmu, który pozwala mieszkańcom wyrazić niezadowolenie i zmusić władze do reakcji. To ważne zwłaszcza na obrzeżach dużych miast, gdzie rolnicy tracą reprezentację w samorządach na rzecz nowych mieszkańców czy inwestorów. W takich sytuacjach konflikt bywa jedynym narzędziem, by ich głos nadal był słyszany – przekonuje badaczka.
Dla wielu słabszych uczestników sporów takie napięcia stały się impulsem do mobilizacji, szukania wsparcia i obrony własnych interesów – często przy wykorzystaniu narzędzi polityki rolnej i środowiskowej Unii Europejskiej.
Dialog zamiast paragrafów
Same przepisy nie wystarczą, by rozwiązać spory o ziemię. Potrzebne jest podejście zintegrowane – łączące planowanie przestrzenne, działania infrastrukturalne i dialog społeczny.
Dr hab. Dominika Milczarek-Andrzejewska podkreśla, że wiele konfliktów nie kończy się w sądzie, lecz na lokalnych negocjacjach czy podczas konsultacji społecznych. Zaznacza, że potrzebne są pogłębione badania nad mechanizmami rozwiązywania tych konfliktów.
– Konieczne są lepiej dopasowane polityki przestrzenne i środowiskowe, które nie tylko ograniczą koszty ekonomiczne i społeczne sporów, ale też pozwolą na bardziej sprawiedliwe zarządzanie zasobami – mówi badaczka.
W jej ocenie przyszłe analizy powinny objąć także konflikty między prywatnymi podmiotami – bo to one mogą okazać się najbardziej powszechne. Na horyzoncie widać też nowe wyzwania, takie jak skutki pandemii COVID-19 – rozwój agroturystyki czy fala przeprowadzek z miast na wieś zmieniają sposób korzystania z przestrzeni i rodzą nowe napięcia.
Z badań zespołu badawczego wynika również, że w rozwiązywaniu sporów o ziemię ważną rolę odgrywa partycypacja, czyli włączanie zarówno nowych mieszkańców, jak i lokalnych rolników w proces decydowania o przyszłości wspólnej przestrzeni.
– Z jednej strony nowi mieszkańcy wsi często nie wiedzą, że życie obok gospodarstwa oznacza hałas, zapachy czy przejazdy maszyn o świcie. Z drugiej – rolnicy też nie zawsze uświadamiają sobie, że ich działalność może być uciążliwa dla innych. Kiedy obie strony zrozumieją tę specyfikę, łatwiej o wzajemny szacunek. No i oczywiście mediacje. To często jedyny sposób, żeby usiąść przy jednym stole i wypracować kompromis – zaznacza prof. Milczarek-Andrzejewska.
Rozwiązaniem bywa więc edukacja i rozmowa – narzędzia miękkie, ale skuteczne w budowaniu wzajemnego zrozumienia. Dopiero gdy obie strony dostrzegą i zrozumieją właściwą dla każdej z nich perspektywę, możliwa jest współpraca. Na poziomie lokalnym liczą się także konkretne działania: ekrany akustyczne, dobre drogi dojazdowe, przemyślane rozmieszczenie zabudowy.
– To rzeczy, które realnie zmniejszają uciążliwości i pomagają uniknąć eskalacji konfliktu – dodaje badaczka.
Naukowcy podkreślają: tylko połączenie działań systemowych, inwestycyjnych i społecznych może rzeczywiście łagodzić napięcia wynikające z konkurencji o przestrzeń. Konfliktów nie da się całkowicie uniknąć, ale można je uczynić mniej bolesnymi – a czasem nawet spowodować, że staną się konstruktywne.