Dawna opieka weterynaryjna – między tradycją a nauką
Kilka wieków temu zawód weterynarza jeszcze nie istniał, a mimo to właściciele majątków potrafili skutecznie dbać o konie, bydło, owce, psy, a nawet jedwabniki.
– Sięgano do tradycji zielarskiej, wykorzystywano zioła, minerały i wiedzę przekazywaną z pokolenia na pokolenie – podkreśla dr hab. Aleksandra Jakóbczyk-Gola.
W dawnych poradnikach można znaleźć uwagi w rodzaju: „nie trzeba o tym pisać, bo wszyscy to stosują”. To, co dla ówczesnych autorów było oczywistością, dziś – dzięki analizie źródeł – staje się przedmiotem badań.
Badaczka sięgnęła do traktatów, rachunków gospodarczych, poradników i rękopisów dokumentujących dawne praktyki weterynaryjne. Jej analizy pozwalają lepiej zrozumieć zarówno codzienną opiekę nad zwierzętami, jak i podejście do profilaktyki. Wynika z nich również, że specjaliści od leczenia pojawili się stosunkowo późno. Początkowo zajmowali się przede wszystkim końmi (dlatego zwano ich konowałami), a dopiero później także innymi gatunkami.
Profesjonalne szkoły weterynaryjne powstały w Europie dopiero w XVIII w. – pierwsza w Lyonie w 1761 r., kolejne w Alfort pod Paryżem (1765) i w Wiedniu (1767). W Polsce taki ośrodek utworzono dopiero w 1824 r. w Warszawie. W XIX stuleciu szkolnictwo weterynaryjne rozwijało się już dynamicznie, a zawód stopniowo zyskiwał status nauki medycznej.

Staropolska szkoła zapobiegania
Profilaktyka odgrywała w staropolskiej praktyce dużą rolę – zioła podawano nie tylko chorym zwierzętom, lecz także zdrowym, zapobiegawczo.
– To całościowe podejście do zdrowia zwierząt wyrastało z doświadczeń związanych z epidemiami i z obserwacji rytmu natury – zaznacza dr hab. Aleksandra Jakóbczyk-Gola.
Dobrym przykładem jest Hippica to iest o koniach xięgi Krzysztofa Dorohostajskiego z 1603 r., które badaczka omawia jako świadectwo ówczesnej wiedzy o hodowli i leczeniu koni.

Autor, wykształcony we Włoszech – gdzie rozwijała się ceniona tradycja jeździecka i hippologiczna – przedstawia nie tylko opisy chorób, takich jak nosacizna (groźna choroba zakaźna koni wywołująca ropny katar), zołzy (ostre zapalenie górnych dróg oddechowych u źrebiąt i młodych koni) czy świerzb (pasożytnicza choroba skóry powodująca silny świąd), lecz także zalecenia higieniczne i sposoby izolowania chorych zwierząt.
– Rozwiązania te w zaskakujący sposób przypominają współczesne procedury kwarantanny – dodaje badaczka.
Wizjonerskie podejście Jana Ostroroga
Równie ciekawie jawi się postać Jana Ostroroga, autora O psiech gończych i myślistwie z niemi (Kraków 1608), a później rozszerzonego Myślistwa z ogary (Kraków 1618). Badaczka przywołuje go nie tylko jako autora poradnika, ale także jako właściciela majątku w Komarnie (dziś na terenie obwodu lwowskiego na Ukrainie), gdzie prowadził browary, młyny i pasieki, hodował egzotyczne rośliny, a zimą dbał o dokarmianie zwierząt.
– To przykład gospodarza, który nie ograniczał się do polowania, lecz świadomie tworzył warunki sprzyjające przetrwaniu różnych gatunków – podkreśla dr hab. Aleksandra Jakóbczyk-Gola.

Leczeniem psów zajmował się zazwyczaj myśliwiec, ich główny opiekun w psiarni i podczas łowów. Z dzieł Ostroroga wynika, że najczęstsze dolegliwości dotyczyły łap – otarć i owrzodzeń spowodowanych biegiem po twardym, nierównym terenie. Zalecano wówczas olejek sosnowy, a przy skaleczeniach – wywar z gałązek olchy lub wiśni z dodatkiem ałunu, minerału o właściwościach ściągających i odkażających.
Choroby skórne leczono maścią z dziegciu, a pasożytniczą „weszkę” (najpewniej wszy lub inne pasożyty skóry) – olejem konopnym, którego właściwości przeciwzapalne są dziś badane pod kątem leczenia chorób dermatologicznych, m.in. łuszczycy. Niektóre z tych dawnych receptur pozostają zbieżne ze współczesnymi zasadami pielęgnacji i odkażania ran w weterynarii, a nawet praktykami w dermatologii ludzkiej.

Zamorskie składniki i sąsiedzkie porady
Choć w leczeniu zwierząt stosowano egzotyczne rośliny, to ze względu na wysoki koszt były one raczej oznaką prestiżu niż codzienną praktyką. W staropolskich traktatach pojawiają się m.in. przyprawy sprowadzane z zamorskich rynków – pieprz, imbir, cynamon, goździki czy gałka muszkatołowa, a także aloes.
Na co dzień częściej wykorzystywano rośliny rodzime, takie jak piołun (Artemisia absinthium), krwawnik (Achillea millefolium) czy rośliny określane w źródłach mianem „kurzego ziela” (dokładna identyfikacja gatunku nie jest dziś pewna).
Mniej popularne, choć także stosowane, były zabiegi lecznicze wobec trzody chlewnej i drobiu. Chore ptactwo karmiono na przykład posiekanymi liśćmi borówki brusznicy (Vaccinium vitis-idaea), znanej współcześnie z działania moczopędnego, ściągającego i wspomagającego funkcjonowanie nerek. Tego rodzaju wiedza była szeroko dostępna – przekazywano ją z pokolenia na pokolenie i podpatrywano u innych hodowców.
W źródłach znajdziemy też wzmianki o trosce o jedwabniki, których hodowla rozwijała się w staropolskich majątkach. Dbano przede wszystkim o czystość pomieszczeń i świeże liście morwy, a niekiedy wzmacniano owady naparami ziołowymi mającymi chronić je przed chorobami i poprawiać jakość kokonów.

Owadzi świat
Troska obejmowała także owady, przede wszystkim pszczoły. W źródłach z epoki rzadko znajdziemy szczegółowe wskazówki dotyczące ich leczenia, natomiast wiele miejsca poświęcano pielęgnacji uli i zapobieganiu chorobom. Przykładem jest Nauka koło pasiek z informaciey Pana Walentego Kąckiego Anno M.D.C.XIV w Komarnie u mnie Iana Ostroroga woiewody poznańskiego spisana – pierwszy podręcznik pszczelarstwa w języku słowiańskim. Księga zawierała nie tylko porady, ale także ryciny.
– Niewielki traktat Ostroroga o pszczołach wiele miejsca poświęca praktycznym aspektom pszczelarstwa – hodowli, podbieraniu miodu, pisze autor także o prawidłowym stroju pszczelarza, dobrym przygotowaniu uli. Ma nawet dołączone szkice! O leczeniu owadów pisze niewiele, ale szeroko omawia profilaktykę – zauważa dr hab. Aleksandra Jakóbczyk-Gola.

Badania nad pszczołami rozwijały się szczególnie w XVIII w., kiedy pojawiały się nowe metody obserwacji i opisu. Z Encyklopedii księdza Jana Krzysztofa Kluka, wydanej w 1780 r., można dowiedzieć się, że dym z suszonych i palonych ziół służył zarówno do wykurzenia pszczół z ula przed podbieraniem miodu, jak i jako środek leczniczy dla owadów. Dzieło Kluka, jedno z pierwszych dużych kompendiów przyrodniczych w języku polskim, stanowi ważny etap w rozwoju wiedzy o zwierzętach, także hodowlanych. Dlatego nie mogło zabraknąć w nim i pszczół.

Zwierzyńce i menażerie
Na długo przed powstaniem nowoczesnych ogrodów zoologicznych polskie dwory i majątki otaczały się parkami łowieckimi. Były one nie tylko miejscem polowań, lecz także przestrzenią do obserwacji zwyczajów zwierząt. Na ogrodzonych terenach gromadzono liczną zwierzynę kopytną – początkowo przede wszystkim jelenie, a z czasem także daniele. Spotykano tam również dziki, łosie, a nawet żubry.
– Pierwsze zwierzyńce w dawnej Polsce, których istnienie poświadczają źródła, to parki Władysława Jagiełły, na przykład w Niepołomicach pod Krakowem, gdzie już od czasów Kazimierza Wielkiego istniał dwór myśliwski – wyjaśnia dr hab. Aleksandra Jakóbczyk-Gola.
Menażerie różniły się od zwierzyńców: były mniejsze i koncentrowały się na prezentowaniu zwierząt, zwłaszcza egzotycznych, na wydzielonych wybiegach.
– Pierwsze tego typu ogrody zwierząt powstawały już w starożytności. W Europie stały się popularne wśród królów angielskich i francuskich, a także w dynastii Habsburgów, która, dzięki posiadaniu licznych kolonii, mogła łatwo pozyskiwać egzotyczne gatunki – opisuje badaczka.
Za najsłynniejszą uchodziła Menażeria Ludwika XIV w Wersalu (1664), jej pawilon i architektoniczne założenie stały się wzorem dla innych dworów.
Polskie zwierzyńce i menażerie odgrywały ważną rolę w popularyzacji wiedzy o zwierzętach, roślinach i ekosystemie. Umożliwiały także zobaczenie na żywo mniej znanych gatunków, co wzbogacało doświadczenie przyrodnicze ówczesnych elit. Pierwsze nowoczesne ogrody zoologiczne, otwarte dla szerokiej publiczności i prowadzące obserwacje naukowe, powstały na ziemiach polskich dopiero w XIX wieku – m.in. we Wrocławiu (1865) i w Warszawie (1928).
Polska na tle Europy: opóźnienia i innowacje
Jak na tle sąsiednich krajów wypadały polskie praktyki leczenia zwierząt w epoce staropolskiej? Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Pod pewnymi względami Rzeczpospolita pozostawała w tyle, pod innymi nadrabiała brak instytucji rozwiniętą praktyką.
Mimo opóźnienia wyraźnie widać było potrzebę pisania o leczeniu zwierząt w języku ojczystym. Tłumaczono podręczniki zagraniczne, tworzono kompilacje i adaptowano wzorce z literatury włoskiej i francuskiej, związanej z rodzącą się weterynarią akademicką.
To pokazuje, że istniała grupa odbiorców spragnionych wiedzy i że teksty te stanowiły odpowiedź na realne potrzeby hodowców. Jednocześnie praktyka rodzima wciąż odgrywała istotną rolę – chętnie sięgano po sprawdzone metody leczenia oparte na lokalnych roślinach.
– Istotnym odkryciem było dla mnie to, że w dawnej Rzeczpospolitej praktyka weterynaryjna nie tylko była zjawiskiem potrzebnym, ale także istotnym z punktu widzenia społecznego i kulturowego. Dążono do profesjonalizacji tego zawodu, a piśmiennictwo po polsku na temat leczenia zwierząt jest jednym z najwcześniejszych w Europie – podsumowuje naukowczyni.

Na wybór leków wpływały czynniki klimatyczne i dostępność gatunków. W poradnikach wielokrotnie znajdziemy wskazówki, że jeśli nie można zdobyć danej rośliny, należy zastąpić ją inną o podobnym działaniu. Niekiedy autorzy proponowali egzotyczne gatunki, a zaraz potem tłumaczyli, że ich miejsce może zająć swojska roślina.
– To bardzo przypomina dzisiejszą praktykę farmaceutyczną, gdzie poszukuje się tańszych odpowiedników leków o tej samej substancji czynnej – zauważa badaczka.
Lekcje z dawnych praktyk
Zwierzęta domowe i hodowlane od wieków były leczone przez człowieka, a staropolskie teksty pokazują, jak długi i wielowątkowy był to proces. Obejmował on zarówno rozwój technik medycznych, jak i poszerzanie świadomości potrzeby opieki nad kolejnymi gatunkami.
Współczesna medycyna weterynaryjna sięga ponownie po leki oparte na ziołach i substancjach naturalnych. Zwierzęce organizmy, bardziej wrażliwe na działanie środków leczniczych niż ludzkie, często reagują na niewielkie dawki.
Dzikie zwierzęta natomiast same potrafią rozpoznawać i wykorzystywać lecznicze właściwości roślin. Wiemy na przykład, że plemiona indiańskie z zachodnich Stanów Zjednoczonych odkryły właściwości antybakteryjne oszy (Ligusticum porteri), znanej też jako dziki pasternak, obserwując niedźwiedzie instynktownie zjadające tę roślinę w celach leczniczych. Zjawiskiem tym zajmuje się dziś zoofarmakognozja – nowa dyscyplina badająca, jak zwierzęta potrafią leczyć się same. Najnowsze badania dowodzą, że małpy wybierają konkretne gatunki roślin pomagających im zwalczać pasożyty – na przykład liście Vernonia amygdalina u szympansów czy owoce Aframomum u goryli – a także instynktownie wiedzą, jak dawkować substancje, by były skuteczne i bezpieczne.